Fot. Freeman
Fot. Freeman
Freeman Freeman
4660
BLOG

Pan Cogito i cegła

Freeman Freeman Rozmaitości Obserwuj notkę 131


Dedykuję ten tekst leszkowi.sopot, bez którego zachęty (by nie rzec: "moralnego szantażu" :))
pewnie nigdy bym go nie napisał.
I oczywiście pamięci Zbigniewa Herberta, prawego człowieka.

Był koniec kwietnia 1983 r., stan wojenny, Gdańsk, antykwariat przy ulicy Św. Ducha. Piękny, słoneczny dzień, przed południem.

Pan Cogito stał przy stole z książkami, przeglądając jakieś stare tomiszcze. Parę dni wcześniej czytał "Raport z oblężonego miasta" u oo. Dominikanów, w kościele Św. Mikołaja, a 20-go, w dniu śmierci Jerzego Andrzejewskiego spotkał się ze studentami Uniwersytetu Gdańskiego. Przede wszystkim zaś odwiedzał w szpitalu swojego przyjaciela Lecha Bądkowskiego.

Kiedy Pan Cogito odłożył tom na stos innych, podszedłem i zapytałem, czy Pan Cogito podtrzymuje swoją opinię sprzed paru dziesięcioleci na temat filozofii faceta, który urodził się w kamienicy parę metrów stąd i napisał m.in. Die Welt als Wille und Vorstellung? Było to chyba najdziwniejsze zagajenie rozmowy, jakie mogło być, ale musiałem podjąć decyzję w ułamku chwili, bo Pan Cogito najwyraźniej zamierzał już opuścić antykwariat, podczas gdy ja dopiero tam wszedłem...

A Pan Cogito, jakby to był ciąg dalszy trwającej już od jakiegoś czasu rozmowy, odpowiedział, że w końcu i poglądy samego Schopenhauera ewoluowały przez lata i... i tak zaczęła się niezwykła przygoda. Poszliśmy pod dom, w którym urodził się wielki filozof, szwendaliśmy się po gdańskiej starówce dyskutując o filozofii, architekturze, historii, naukach przyrodniczych i Bóg wie o czym jeszcze. W końcu zaszliśmy do maleńkiej knajpki przy Szerokiej (dzisiaj jest tam punkt ksero, albo "Cup of tea. Żywe Club", nie pamiętam dokładnie) - trzy stoliczki na krzyż ściśnięte na paru metrach kwadratowych i okienko pełniące funkcję "lady i kasy".

W okienku tkwiła na posterunku pani wyjęta żywcem z filmów Barei, pod przeciwległą ścianą przy stoliku siedziało paru stałych klientów, stanowiących tzw. "koloryt lokalny". Wzbudziliśmy przez chwilę pewną ciekawość, bo o ile ja - młody szczyl w dżinsach i z chlebakiem nie rzucałem się raczej w oczy w tej mini-knajpce kategorii bardziej, niż pośledniej, to elegancki Pan Cogito pasował raczej do restauracji Grand Hotelu, niż tutaj. Ale gdy zamówiliśmy pierwsze pół litra i wyjęliśmy papierosy, zaciekawienie znikło i zrobiło się znowu kameralnie. Nikt już nie łypał podejrzliwie, gdy na stoliczku pojawiły się książki, papierzyska, w ruch poszły długopisy, szkicownik - przedmioty nigdy w tym miejscu chyba nie oglądane. "Pani bufetowa" jakby czuła, że ów z cudzoziemska wyglądający pan to tzw. "lepszy gość", bo drugą połówkę przyniosła sama (normalnie brało się w okienku) i w porę opróżniała szybko zapełniającą się popielniczkę.

I tak mijała godzina za godziną, na rozmowie, która pod każdym względem była magiczna... W pewnym momencie pan Cogito uświadomił sobie, że na Zaspie czeka na niego żona i kilka osób z trójmiejskiego kręgu literacko-dziennikarskiego. Postanowił, że musimy kontynuować naszą rozmowę, a kolacja to dobra rzecz, zatem mam jechać z nim do owych znajomych. Bezdyskusyjnie. Uzgodniliśmy jednak, że wypada, zwłaszcza ze względu na spore spóźnienie, nabyć dla pań jakieś kwiatki na przeprosiny i "wkupne", zatem udaliśmy się na pobliski ryneczek, koło hali targowej, gdzie można było liczyć na jakieś kwiaciarki. "Oficjalne" kwiaciarnie były już zamknięte, ale pod murem hali siedziało jeszcze parę starszych pań handlujących tym, co dał im ogródek.

I faktycznie, zaraz za winklem siedziała tzw. "babcia", posiadająca kwiatki, a także rozmaite jadalne różności w koszyku. Gdy kupowaliśmy kwiatki, Pan Cogito dosłyszał lwowski akcent w głosie sprzedającej, w związku z czym - po krótkiej wymianie wspomnień miedzy "ziomalami" - nabyliśmy wszystko, czym dysponował kramik lwowianki, łącznie z koszykiem. A gdy starsza pani podniosła się, wyszło na jaw, że siedziała nie na stołeczku, a na dwóch cegłach... Pan Cogito wyraził chęć nabycia również obu cegieł, starsza pani chciała je ofiarować za darmo, ale w końcu uległa i sprzedała obie cegły za jakąś symboliczną kwotę. Z ciekawości jednak spytała, na co "młodemu człowiekowi" (tak zwracała się w trakcie całej rozmowy do Pana Cogito) owe stare cegiełki? Jak to, na co? - zdziwił się Pan Cogito - za parę dni 1-szy maja, a potem 3-ci... Trzeba czymś rzucać w komunistów, w zomoli! Rozległ się aplauz zgromadzonych wokół "babć kramikowych" i ich klienteli, po czym Pan Cogito wręczył mi jedną z cegieł i ruszyliśmy szukać taksówki...

Taksówkarz był nieco zaniepokojony na nasz widok, a zwłaszcza trzymanymi w rękach cegłami, ale uspokoił się po wyjaśnieniu, że to na komunistów, a nie do napadu na taryfiarzy :) I tak ruszyliśmy na Zaspę, do domu, który Pan Cogito nazywał "barbarią": Dokładnego adresu nie pamiętam, ale wie pan - taka dłuuuuga barbaria z reklamą totka. Taksówkarz wiedział.

Przybyliśmy szczęśliwie na miejsce, obyło się bez wymówek ze strony pani Kasi i gospodyni, acz - jak pisze Joanna Siedlecka w świetnej książce "Pan od poezji. O Zbigniewie Herbercie", Pan Cogito zjawił się już na rauszu, w nastroju krotochwilnym, z przypadkowo poznanym kompanem, "panem z cegłą", jak go nazywał, i dodawał wszystkim otuchy, twierdząc, że potwór Pana Cogito wcale nie jest straszny, że to właściwie pluskwa. Kłócił się o Andrzejewskiego, którego Tadzio bronił, on natomiast nazywał kurkiem obrotowym, nie wybaczył "Popiołu i diamentu", zakłamującego prawdę o AK. (s.201) Wspomniany w cytacie Tadzio to ś.p. Tadeusz Skutnik, zmarły przed paroma tygodniami wybitny trójmiejski dziennikarz...

Po pysznym jedzeniu (zrozumcie - Gdańsk, najgorzej zaopatrzone, "za karę", miasto w Polsce, stan wojenny i ja - wiecznie głodny student) i jeszcze pyszniejszej dyskusji do białego świtu w przezacnym towarzystwie, wracałem nad ranem piechotą do Oliwy, dzierżąc za pazuchą cegłę i na zmianę przeżywając miniony dzień i zastanawiając się, czy użyć cegły, gdyby jedna z krążących po ulicach suk zatrzymała się, a gliniarzom przyszła ochota na wylegitymowanie mnie i standardowy zestaw "szykan"... Na szczęście obyło się bez "akcji", dotarłem do domu klucząc zaułkami...

Cegła od Pana Cogito wędruje ze mną po świecie, z miasta do miasta, z mieszkania do mieszkania. Jest równie cenna, jak listy od Pana Cogito, bo nasza znajomość, tak dziwnie zapoczątkowana w gdańskim antykwariacie, jakoś nie szczezła. Bywałem w Wa-wie na ul. Promenady 21, głaskałem kota o imieniu Szu-szu, piłem wódkę i dyskutowałem o "starych zaklęciach ludzkości", o Gniewie, Pogardzie, Odwadze... O Grekach, Rzymie, tajemnicach zieleni Veronesa... O starych, prostych, zapomnianych prawdach...

A kilka lat temu, na murze hali targowej przy ulicy Pańskiej, parę metrów od miejsca, w którym Pan Cogito kupił dwie cegły, pojawiła się taka oto tablica (fot. poniżej)

  ***

Równo trzynaście lat temu, w burzliwą, lipcową noc, Pan Cogito odszedł. W Zaświaty Pana Cogito...

nie wszystko zdaniem
Pana Cogito
z perspektywy tego świata

ten świat
to właściwie tamten świat
ot takie figle teorii względności
to co tu
jest tam
to co tamten świat
tutaj

więc nie wszystko
idzie dobrze

czy Pan Cogito
nie tłumaczył
cierpliwie
że nie należało
podpisywać traktatu
ze złoczyńcą

ani oczekiwać
że dobre intencje
prowokują nieodmiennie
korzystne skutki

ani tysiąca innych
zaleceń ogólnych
i ich szczegółowych zastosowań

więc nadal
sufluje władcom świata
swoje dobre rady

jak zawsze
zawsze
bez skutku

 

Zobacz galerię zdjęć:

Fot. Freeman
Fot. Freeman
ZH
Freeman
O mnie Freeman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości